W przedostatni weekend sierpnia na słynącym z atomowych szczupaków jeziorze Żarnowieckim odbył się już VI zlot miłośników castingu. Ta dość młoda w Polsce metoda połowu drapieżników od kilku lat gromadzi coraz większa rzeszę pasjonatów, którzy odłożyli na półki swoje wysłużone stałoszpulowce i wymienili je na młynki o ruchomej szpuli-multiplikatory. Całą zabawa z takim zestawem zaczyna się już w momencie zestawiania naszego setu, który pozwoli nam w pozornie bezużyteczne przynęty tchnąć życie. Każdy z wędkarzy ma swoje preferencje i upodobania zarówno względem wędzisk, młynków jak i przynęt, dlatego odpowiednio zestawiony kij z multikiem pozwoli nam łowić godzinami bez odczucia zmęczenia, a zawieszona na zestawie przynęta będzie pracować, i wabić szczupaki tak jak zaplanował to jej twórca. Takie wydarzenia jak coroczny zlot na Żarnowcu organizowany przez przesymatycznego i uśmiechniętego Pawła Rajcę z portalu multiplikator.pl pozawalają wymieniać się doświadczeniami, poznawać nowych ludzi i szerzyć wśród wędkarzy tą coraz bardziej popularną metodę. A by tego było mało wszystko odbywa się przyjacielskiej i bezciśnieniowej atmosferze. Nie wierzysz?? to zapraszam do lektury.

Na wyprawę po rozsławione w polskim świecie wędkarskim żarnowieckie szczupaki ruszyłem wraz z Michałem Szewczukiem, który podobnie do mnie jest rozkochany w tych centkowanych zabójcach. Dysponuje on ogromna wiedzą i doświadczeniem, które latami gromadził podczas manewrów na rodzimych jak i zagranicznych wodach. Jego konikiem są jerki i śmiało można powiedzieć, że ma na ich punkcie zajoba. Interesują go przede wszystkim duże jerki- nie tam jakieś 5-cio centymetrowe dziuteczki tylko te konkretne klocki od 15 centymetrów w górę. Michał w szczególności upodobał sobie Buster Jerka z oferty szwedzkiej firmy Strike Pro. Ma ich dosłownie całe wiadro! W Polsce dostęp do produktów Strike Pro zawdzięczamy marce Robinson, która jest oficjalnym dystrybutorem tych naprawdę łownych przynęt. Lata młócenia wody Busterem, poznanie jego ruchów i sporo konkretnych ryb wyjętych na tą przynętę pozwoliły Michałowi zostać testerem i swego rodzaju ambasadorem firmy Strike Pro. Michał na zlot jechał poniekąd służbowo ponieważ jednym ze sponsorów imprezy była właśnie firma Robinson, która chciała zademonstrować możliwości Bustera polskim wędkarzom. A kto inny miałby pokazać jak okiełznać tego jerka jak nie gość, który zjadł zęby na tym wabiku i wie o nim dosłownie wszystko.

Z Olsztyna ruszyliśmy o 5 rano tak by w okolicach godziny 8 dojechać do miejscowości Nadole, gdzie w pensjonacie Orfa znajdowało się centrum dowodzenia weekendowego spotkania. Po dotarciu do Nadola szybko wciągneliśmy zasłużone śniadanko i zabraliśmy się za prace związane z patronowaniem imprezie czyli rozwieszanie banerów i przygotowanie paczek z upominkami dla uczestników zlotu. Każdy ze zlotowiczów otrzymał breloczek Strike Pro, zestaw naklejek, szpule plecionki lub żyłki i co najważniejsze Buster Jerka w jednym z kilku najskuteczniejszych kolorów. O godzinie dziesiątej kiedy wszyscy albo prawie wszyscy już byli na miejscu mistrz ceremonii Paweł Rajca oficjalnie otworzył tegoroczny zlot. Oczywiście by dodać smaczku tej całej imprezie przedstawił on także zasady konkursu na największą rybę zlotu, za którą zwycięzca zgarniał konkretny zestaw nagród ufundowany przez firmy: Robinson (Strike Pro), Varivas oraz Centrum Wędkarstwa Morskiego. Po otwarciu imprezy i krótkiej odprawie wędkarze chwycili swe szpady i przy akompaniamencie silników spalinowych ruszyli na wodę by tam stanąć oko w oko z atomowymi Szczupakami.

Większość załóg na celownik wzięła spora łachę Rdestnic, która ciągnie się niemalże przez całą szerokość wejścia do zatoki jeziora. Głębokość w tym miejscu wahała się między 2 a 5m, a dno usłane jest zielskiem i względnie rzadką rdestnicą którą nie bez powodu zwie się szczupaczym zielem. Nasze poszukiwania rozpoczęliśmy na szczycie wyżej wspomnianej łachy. Michał jak na Buster maniaka przystało zaczął od swojego faworyta. Co ciekawe już w pierwszych rzutach 17 centymetrowego jerka odprowadzały stada okoni. Rozbudziło to moja fantazję na temat pobicia mojego okoniowego PB i sam chwyciłem za okoniówkę do 5gr z zawieszoną na niej małą obrotówką nr.2. Na efekty nie musiałem długo czekać już od pierwszych rzutów meldowały się okonie. Ich rozmiary nie były powalające jednak zabawa na delikatnym secie z garbusem mierzącym ok. 25-30cm to kupa zabawy. No wyjęciu kilku pasiastych bandziorów dołączyłem do Michała i także chwyciłem za swoją jerkówkę, tym bardziej, że mój towarzysz już kilkurkrotnie zwrócił uwagę na odprowadzenia agresywnie (bo takie dostaliśmy wskazówki względem prowadzenia przynęty na tym jeziorze) prowadzonego jerka przez rozochocone Szczupaki.

Zapowiadał się całkiem ciekawy dzień. Ciekawskie okonie ganiały nasze Buster jerki w każdym rzucie, ich ciekawość wzbudzała grzechotka umieszczona wewnątrz wabika. My jednak czekaliśmy na uderzenie ryby po którą przyjechaliśmy czyli Szczupaka. Czas miał a na naszej łodzi nie chciał się zameldować żaden zębacz… Nie ukrywam że trochę mnie to frustrowało, no ale z drugiej strony tak często bywa na rybach. Dlatego pokornie machałem wendą, zmieniałem przynęty, kombinowałem i szukałem. Jak już brakowało mi kontaktu z rybami to brałem w garść okoniówkę i w moment doładowywałem swój wewnętrzny akumulator wyciągając kilka garbów. W końcu w ruch poszło moje ukochane wahadło kilka rzutów i siedzi!! Ostro walczy, już wiem że nie bedzie łatwo. Kilka odjazdów, świeca w końcu podholowywuję potwora pod łódź, pewny chwyt za pokrywę skrzelową i jest 15 centymetrowy potwór…. ręce mi opadły! Trochę śmiechu przez łzy, rybka do wody i walczymy dalej. Co jakiś czas trafiają się odprowadzenia wymiarowych ryb ale jak by nie było same kikuty. Robi się coraz później, wyniki mizerne- mimo kilku odprowadzeń i trąceń zaczynam poważnie rozważać odejście od zalecanego agresywanego prowadzenia jerka i przejść na bardzo powolne prowadzenie przynęty, które dzień wcześniej dało mi kilka rybek na chimerycznej Wersmini. W ruch idzie piękny 17 centymtrowy szwedzki ripper Soderjiggen, nadesłany ze sklepu Sportfiske, gdzie wraz z Michałem poczyniliśmy małe, męskie zakupy. Soderjiggen charakteryzuje się bardzo sugestywnym malowaniem i dość mocną pracą ogonka, którą czuć nawet przy powolnym prowadzeniu. Guma uzbrojona w 7 gramową główkę i dozbrojkę leci na zwiady. Pilnuje się wolnego prowadzenia przeplatanego leniwym opadem. W myślach już jestem ranną rybką, która miota się gdzieś wśród rdestnic i wie, że jej chwile są już policzone. Nagle czuję mocne walnięcie, które niczym strzał z paralizatora stawia mnie na nogi. Szybkie, krótkie zacięcie i lipa… Jestem przekonany, że to była konkretna ryba. Sprawdzam świeżą wcześniej nie gryzioną gumę a tak poharatana od główki po sam ogonek. To nie możliwe, to są jakieś żarty- dobra przynęta, dozbrojka, mocne branie, pewne zacięcie i lipa!!!! Wściekły na siebie, na rybę i na cały świat siadam i odpalam papierosa niestety z tego dnia już chyba nic nie wycisnę. Bilans pierwszego dnia: dwa 15 centymetrowe szczupaczki (aż wstyd o nich pisać) i sporo Okoni w przedziale od 15 do jakiś 28cm. Na tarczy spływamy do przystani gdzie już powolutku zaczyna się rozkręcać wieczorek integracyjny. Pierwsze zwiady kto co połowił nie są powalające. Trafiały się pojedyncze ryby, w przedziale 50-70cm, było też wyjście metrówki do Buster Jerka Andrzeja Przybytka niezakończone jednak atakiem. Podsumowując pierwszy dzień źle nie było, rewelacyjnie też nie, a na dodatek jutro też jest dzień i wszystko się może zdarzyć, bo konkretne ryby dają sygnały o swojej obecności.

Wspólne biesiadowanie poprzedzone było mini giełdą zorganizowaną przez Roberta Kołodziejskiego, podczas której można było trochę się wzbogacić sprzedając zalegający sprzęt lub też wystrzelać się z kaski kupując kolejne, „niezbędne” błyskotki. Giełda żyła niczym prawdziwe targowisko, wszyscy rozmawiali, śmiali się, opowiadali o odbytych wyprawach, chwalili się sprzętem było naprawdę ciekawie i bardzo miło. Ostatnim punktem tego dnia był odbywający się na hotelowym basenie pokaz przynęt ze stajni Strike Pro prowadzony przez Michała. Pełne wiadro Busterów, i kilku innych szwedzkich pozycji poszło w ruch. Wpierw na sucho podziwianie, macanie, rozmowy o prowadzeniu, pracy, sposobach i możliwościach dociążania a następnie siup do wody. Przynęta o szerokim wachlarzu ruchów zaczynając od gęstej agresywnej choinkowej pracy po podłużne ślizgowe skoki w bok. Poza Busterem uczestnicy pokazu byli bardzo zainteresowani praca niedostępnych w Polsce gum Pig Shad, które mogliście podejrzeć w filmach produkcji popularnego na youtubie kanału Kanalgratis. Jest to solidny kawał naprawdę miekkiej gumy, który wprowadza nowy ciekawy ruch do świata powszechnie dostępnych przynęt z tego segmentu. Jego praca charakteryzuje się dość ciekawym wykładaniem się na boki i szczerze nie potrafię wskazać innej gumy, która wykłada się podobnie do Pig Shada. Myślę że decydujący wpływ na pracę „świnki” ma jej okrągły przekrój i płaska „głowa”, która jest swego rodzaju sterem. Mi wcześniej ta przynęta była już znana, nawet mam kilka sztuk w swoim asortymencie jednak spora część wędkarzy widziała pigi poraz pierwszy. Zachwyt i zaciekawienie tą przynętą było widać jak na dłoni. Jedynym problemem jest dostępność a raczej jej brak jeśli chodzi o nasz polski padół… Pozostaje nam liczyć, że firma Robinson zlituje się nad pasjonatami dużych przynęt i sprowadzi do Polski te cudeńka.
Po basenowych pokazach mogliśmy już oddać się wspólnemu biesiadowaniu przy złocistym trunku, grillowanych gientych i pysznych pieczonych pstrągach. A byłbym zapomniał o losowaniu upominków od firmy Varivas Polska, w którym szczęśliwcy poza szpulą najlepszej, japońskiej pletki otrzymywali także jedyną w swoim rodzaju, ręcznie klepaną wahadłówkę znanego i szanowanego Krzysztofa „Grzybka” Grzybkowskiego. To był piękny wieczór i chyba jeden z fajniejszych tegorocznych wieczorów spędzonych w towarzystwie wędkarskiej braci.
Sobota przywitała mnie lekkim tupotem białych mew i wiedziałem że bez odżywczego śniadanka i słodkiej kawuchy to nie ma mowy bym wypłynął na tą rozhuśtaną wodę. O godzinie 6 rano na nabrzeżu przywitał mnie Andrzej Przybytek, którym od świtu dłubał coś w swojej Daiwie Ryogdze 1016. Następnie byłem świadkiem małego nieszczęśliwego wypadku w którym ucierpiał kij Andrzeja i co gorsza była to jego główna jerkówka. Na szczęście „pechowca” rezerwowy kij, który dzień wcześniej był wystawiony na sprzedaż nie doczekał się kupca i Andrzej ciągle był w grze. Coś wisiało w powietrzu… ten dzień był od rana przesiąknięty ciężką do zdefiniowania energią. Nadszedł czas by wszystkie smutki i żale zostawić na brzegu, a skupić się na poszukiwaniu nowego PB. Z Michałem ruszyliśmy w stronę szczupaczego ziela w którym wczoraj pokazywały się ryby. Zaczęło się klasycznie czyli od odprowadzeń okoni i pojedynczych niedużych szczupaków. Czas płynął a na łodzi ciągle pucha. Blisko nas zakotwiczył rozgadany duet w postaci Logana i Giepola. Gadka szmatka nagle pada hasło „siedzi”!! Obserwując hol obstawiamy rybke w przedziale 70-80cm. Jednak gdy ryba w końcu ląduje w podbieraku okazuje się że jest to ładniejsza zdobycz- jest blisko metra. Szczęśliwy łowca Giepol właśnie pobił swoje Personal Best wyciągając pięknego, złocistego zębacza mierzącego 96 cm, który połasił się na twardą imitację swojego kuzyna. Kilka fotek na pamiątkę i rybka wraca do wody.
Wraca nadzieja i motywacja by biczować wodę dalej. W oddali widać spore zgrupowanie „naszych” łodzi. Z Michałem obstawiamy że odbywa się tam „plażing”. Badamy Rdestnice z każdej strony, kombinujemy z przynętami. W końcu na skraju ziela Michał ma uderzenie, niestety ryba po mocnym zacięciu i krótki holu spina się- jak pech to pech. Kilka minut później spotykamy załogę z Pawłem Rajcą na czele, który donosi nam powalające wieści. Poranny pechowiec zatrząsł polskim szczupaczym światem trafiając potwora 124cm!!!! Co ciekawe nie kto inny jak Andrew dwa lata wcześniej na czwartej edycji zlotu trafił paika 118 cm! Ten gość zdecydowanie ma sposób na żarnowieckie potwory. Na usta cisną się słowa typu: miazga, pozamiatał, za rok niech będzie sędzią… 🙂 Pięknie całe poranne ciśnienie znalazło swoje ujście w wybuchu euforii Andrzeja, który po raz kolejny pobił swoją życiówkę na jeziorze Żarnowieckim. To zmobilizowało wszystkich do dalszej walki, bo o kiedy piłka w grze to bramki są dwie 🙂
Szukamy walczymy mamy jakieś delikatne stuknięcia ale nic konkretnego. Postanawiam poszukać Okoni. Jest ich multum co rzut wyciągam pasiaka i niezależnie gdzie rzucę na wędce i tak melduje się „patelniany” pasiaczek. Już mamy odpływać, jednak coś mnie tkneło by sprawdzić czy przypadkiem pod tymi stadami okoni nie czai się jakiś szczupły. W ruch idzie bardzo ładna imitacja okonia a dokładniej Gloog Ares w kolorze Natural Perch schodzący do 2,5m. Pierwszy rzut i BUUUUM siedzi!! Jest dobrze bo hol trwa już odrobinę dłużej niż pozostałe trafione zacięcią, rybka jest całkiem fajna, bez naciągania mogę powiedzieć że jest 80+. Czuję, że ryba będzie moja tu jednak muszę po raz kolejny obejść się smakiem… Drań spina się w bardzo bliskiej odległości łodzi. Czuje się jak totalny amator, nie wiem co się dzieje i nie pamiętam kiedy miałem ostatnio taki dzień. Szybko staram się jednak stanąć na równe nogi i walczyć dalej, bo do zachodu słońca zostało jeszcze kilka godzin. Większość czasu łowimy aktywnie w dryfie szukając żerującej ryby. Trafiamy w piękne miejsce na krawędzi Rdestnic gdzie echo pokazuje nam piękne odczyty dryf prowadzi nas mniej więcej po krawędzi zielska. Pierwsze napłynięcie nic ciekawszego nie przyniosło jednak postanawiamy powtórzyć napływ. Na swój zestaw zawieszam wcześniej wspomnianego 20 centymetrowego niebiesko-brokatowego Pig Shada Juniora uzbrojonego w dwie kotwice. Przynęta chodzi pięknie, moja wiara w jej skuteczność jest naprawdę spora. Przynętę prowadzę wolno, jednostajnie i stale kontroluję by nie weszła w zielsko. Tak duża guma o tak intensywnej pracy robi wystarczająco dużo hałasu by żerujący drapieżnik namierzył potencjalną ofiarę. Kilka rzutów, i naglę czuję dziwne zatrzymanie, instynktownie zacinam. Siedzi!! chociaż jest coś nie tak- ryba nie specjalnie walczy, ale nie specjalnie daje się holować. Nagle czuję silniejsze tarpnięcie i już wiem że zaczynamy grubą zabawę. Stara zasada która głosi „nie masz podbieraka to ryby będą” sprawdza się. Michał mówi, że to będzie większa sztuka i chętnie ja podbierze ręką. Ryba niechętnie ale powoli zbliża się do łodzi. W końcu się pokazuje, jest to kawał krówska spokojnie mierzącego w granicach 110 cm. Do tej pory mamuśka szła spokojnie ale jak tylko podciągneliśmy ja do powierzchni klasycznie zaczęła odjazd i to niestety był mój ostatni kontakt z tą rybą- wredna franca się spieła! Nie wierzyłem w to co się stało i szczerzę mogę powiedzieć że takiego dnia na rybach jeszcze nie przeżyłem. Wściekły i chyba trochę smutny pociskałem jeszcze troszkę gumową świnką z nadzieją, że może jeszcze coś się uwiesi. Jednak nie przyniosło to już żadnych efektów. Z podkulonymi ogonami i utemperowanii przez żarnowieckie szczupaki spłynęliśmy do przystani. Na otarcie łez był drugi i już ostatni wieczorek tego spotkania. Na grillu skwierczały kiełbachy, w kuflach przelewał się złocisty trunek. Wisienką na torcie były rybne przekąski przygotowane przez jednego ze zlotowiczów- normalnie palce lizać. Wycieńczony i podłamany padłem jak betka w okolicach godziny 22, wiedziałem jednak że jeszcze przed wyjazdem musimy wypłynąć by dać nam ostatnią szansę na wymiarowego zębacza.
O godzinie 4:30 budzik zaczął wiercić dziurę w głowie, szybko jednak przypomniałem sobie wczorajsze zdarzenia i w moment zerwałem się na równe nogi. Kiedy my z Michałem opuszczaliśmy nasz pokój by jak najwcześniej zameldować się na miejscówce, nasi współlokatorzy na lekkim rauszu właśnie wracali z nocnych wojaży w Wejherowie. Chwilę po godzinie 5 dotarliśmy na spowitą mgłą miejscówkę. Wszędzie oczk,owała drobnica, którą regularnie ganiały stada Okoni. To napawało mnie lekkim optymizmem i wiarą, że dziś uda się w końcu trafić coś co przypomina Szczupaka. Czasu operacyjnego mieliśmy niespełna 5 godzin, bo na godzinę 10 planowane było oficjalne zakończenie zlotu okraszone rozdaniem nagród dla łowców najładniejszych ryb. Po wczorajszym spotkaniu z mamuśką od rana z Michałem czesaliśmy wodę naszymi Pig Shadami. Na twarzach malowało się pełne skupienie, żaden z nas nie chciał wrócić do domu z zerowym bilansem. Ze stojącego blisko nas Truckera Andrzeja doszły nas odgłosy walki- chłopaki coś trafili. Najpierw drapnęli Szczupaka w okolicach 70 cm a chwile potem wyholowali kolejnego pistoleta. Był to sygnał że coś się ruszyło to było nasze być albo nie być. W ruch posłałem niezawodnego Sweepera w kolorze Pike. Bez dwóch zdań jest to jeden z moich jerkowych faworytów. Przynętę starałem się prowadzić wolno i niezbyt agresywnie, robiąc dłuższe niż zwykle pauzy pomiędzy podszarpnięciami. I właśnie podczas jednej z tych przeciągniętych pauz uderzył poranny Szczupak. Szybki hol i Michał sprawnym ruchem wyciąga pięknie ubarwionego, honorowego paika. Wielki nie był bo mierzył coś między 60 a 70cm ale za to był piękny i wyholowany
Tego dnia nic więcej nas już nie spotkało a zbliżająca się godzina 10 zmusiła nas do pożegnania się z tamtejszymi zębaczami. Kilka minut po 10 Paweł Rajca w towarzystwie reprezentantów firmy Robinson i Varivas ogłosił wyniki tegorocznego konkursu. Nagrodzonych zostało 10 łowców największych ryb i dwóch pechowców wyjazdu. Oczywiście wszystkie oczy skierowane była na wędkarza z Legnicy Andrzeja Przybytka który po raz kolejny odwiedzając spotkanie miłośników multiplikatorów rozstawił wszystkich po kontach a tym razem zrobił to na poziomie totalnie europejskim. Ryba 124 cm rzuciła cień na pozostałych łowców a warto wspomnieć, że poza tym krokodylem padło kilka ryb przekraczających 90cm były też 80-tki i kilka innych mniejszych rybek. Mimo że nasze wyniki nie były powalające to nie mniej jednak bawiliśmy się świetnie i na bank wrócimy tam za rok.
Bez dwóch zdań jest jedna z lepszych i ciekawszych imprez w naszym kraju a atmosfera panująca na zlocie jest wręcz epicka. Z pewnym niedosytem jednak z uśmiechniętymi gębami spakowaliśmy auto i ruszyliśmy w trasę powrotną.

Nasi rozrywkowi i rozkoszni współlokatorzy jakimś cudem wypłynęli jeszcze o godzinie 11 tak by przewietrzyć ciężkie głowy, i by nadmorska bryza wywiała z ich organizmów resztki krążących w krwiobiegu procentów. I tak jak to bywa na rybach chłopaki trafili na Buster Jerka jeszcze piękną mamuśkę mierzącą 101 cm!!! To się nazywa mocne zakończenie!!!

 Wielkie podziękowania i pozdrowienia dla wszystkich uczestników, organizatora (świetna robota Pawle!), firm sponsorujących (Robinson oficjalny dystrybutor firmy Strike Pro, Varivas Polska oraz Centrum Wędkarstwa Morskiego) i oczywiście dla pensjnatu Orfa do odwiedzin którego szczerze namawiam.Do zobaczenia za rok!!!!